Dwóch skromnych, ale wielkich i szczerych przyjaciół spotkało się parę lat temu i po przeżyciu ze sobą kolejnych miesięcy stworzyli marzenie o własnym zespole. To najprostszy opis młodego duetu Cleopatrick, z którym udało mi się porozmawiać jako pierwszemu w Polsce, jeszcze przed ich wyjazdem na trasę po USA.
Jakub Balcerski (blog Czas Na Rock): Jak doszło do Waszych pierwszych spotkań – kiedy powstał zespół?
Zespół Cleopatrick: Cóż, spotkaliśmy
się już w przedszkolu, gdy mieliśmy po 4 lata, a reszta to tak
naprawdę historia. Słuchaliśmy i graliśmy muzykę, odkąd byliśmy
8-latkami. Cleopatrick uformował się w 2015 roku, gdy skończyliśmy
szkołę. To był ważny moment naszego życia, bo wtedy
zdecydowaliśmy się, żeby traktować naszą muzykę poważnie.
Mieliście jakieś
muzyczne inspiracje?
Jako dzieci obaj
inspirowaliśmy się bardzo tym, czego słuchali nasi rodzice – czy
w samochodzie, czy podczas koncertów w naszym sąsiedztwie. Dla
Luke’a najwcześniejszym wpływem był Dean Martin, a dla mnie (Iana)
Bruce Springsteen i E-Street Band.
Jak opisalibyście
swój styl grania?
Nie próbujemy
wypracować sobie swojego specyficznego stylu. Nasza muzyka to po
prostu my i wkładamy w nią całą swoją energię.
Często brzmicie w
swoich utworach podobnie jak Royal Blood. Jak reagujecie na podobne
porównania?
Słyszymy je cały
czas, podobnie jak wiele innych duetów. Myślę, że to dość łatwe
porównywać zespoły jedynie po wyglądzie, co nie jest fair. Bardzo
lubimy Royal Blood, ale być stale porównywanym do nich wyłącznie
ze względu na fakt, że mamy riffy i jest nas dwóch może być
trochę frustrujący.
Gdy jesteście w
studiu, albo tworzycie muzykę - macie jakieś założenia czy
robicie wszystko spontanicznie?
Nie ma w tym zbyt
wiele nadmiernego myślenia, gdy tworzymy naszą muzykę. Piszemy i
gramy to, co przychodzi nam naturalnie. W tym momencie piszemy jedne
z najlepszych piosenek w całej karierze. Jesteśmy podekscytowani
przyszłością.
Wydaliście EP-kę
„the boys” - jesteście zadowoleni z tego jak wypadła i jak
zareagowała na nią publiczność?
„the boys”
przywiodła nas do wielu cudownych miejsc w tym roku. Bylibyśmy
zadowoleni nawet, gdyby interesowała jedynie małą grupkę naszych
przyjaciół, więc sukces jaki osiągnęła jest dla nas
niewyobrażalny.
![]() |
(fot. Janine Van Oostrom, Instagram: @janine.v.photography) |
W muzyce jest teraz
wiele świetnych grup i artystów, którzy pozostają nieznani dla
szerszej grupy słuchaczy. Mieliście w swojej karierze taki moment,
gdy pomyśleliście - „Z nami będzie inaczej”?
Zawsze staraliśmy
się po prostu pozostawać skupieni na tworzeniu muzyki, do której
podchodzimy z ogromną pasją. Więc to tak naprawdę nigdy nawet nie
przeszło nam przez myśl. Ale w sumie nigdy nie myśleliśmy też o
robieniu wywiadów dla Polski.
Jesteście na parę
chwil przed trasą po USA – jak się wobec niej czujecie i co może
być jej najważniejszym elementem?
Jesteśmy bardzo
podekscytowani graniem koncertów w Stanach. Teraz najważniejszym
jest dostać się do Los Angeles, żebyśmy mogli spróbować
skrzyknąć się z Jonahem Hillem.
Wydaliście już
parę EP-ek – myślicie już o pełnym albumie, czy nadal
chcielibyście wydawać single i łączyć je w mniejsze wydawnictwa?
Przygotowujemy
specjalne rzeczy dla kogokolwiek, kto nas słucha. Planujemy
kompletnie unicestwić rynek w ciągu następnych paru lat – to
możemy powiedzieć na pewno.
Jesteście teraz
dość popularni w Europie – kiedy zamierzacie tu wrócić i może
odkryć parę nowych miejsc (może kiedyś Polskę)?
Będziemy z powrotem
tak szybko jak to tylko możliwe. Nasze europejskie koncerty były
jednymi z najmocniejszych i najbardziej wyjątkowych, jakie
kiedykolwiek zagraliśmy. Nie możemy się, więc doczekać powrotu i
oby także pojawienia się w nowych miejscach (wraz z Polską).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz