środa, 11 października 2017

On Tour: Me And That Man w łódzkiej Wytwórni


Znalezione obrazy dla zapytania me and that man wytwórnia

 Zespół Me And That Man to prawdopodobnie jedno z większych muzycznych odkryć na naszym muzycznym rynku tego roku. Niezwykły duet dwóch fantastycznych twórców rocka - Johna Portera i Adama "Nergala" Darskiego. Fenomenalne, ciężkie brzmienie. Charyzma, dużo brudnych gitar. Na to właśnie liczyłem podążając w tę sobotę do łódzkiej Wytwórni. A dostałem dużo więcej niż oczekiwałem.


Na początek wieczoru dostaliśmy dwa świetne supporty. Pierwszy z nich Sasha Boole to ukraiński twórca, tworzący głównie w klimatach folkowo-akustycznych. Świetnie łączyło to się z tematyką jego utworów, które zainspirowane były głównie własnymi przeżyciami w jego kraju. Mimo, że dotarłem dopiero na końcówkę jego setu, stwierdziłem, że słucha się go niezwykle przyjemnie i z pewnością wrócę do jego kompozycji. W nieco innym kierunku od niego idzie drugi z supportów - grupa Fertile Hump, która aż kipiała energią na scenie. Ich debiutancki album "Dead Heart" to głównie szybkie, melodyjne i gitarowe utwory i tak brzmieli także w Wytwórni. Wyjątkowo dobrze ogląda się na scenie i słucha zgrywanie się wokalno-gitarowej pary Tomek-Magda. Stanowili wyjątkowo udaną przystawkę do dania głównego wieczoru.





Me And That Man weszli na scenę przy "Man With A Harmonica" Ennio Morricone idealnie wprowadzających publikę w klimat, jaki przeważał przez cały ich koncert. Rozpoczęli od "My Church Is Black" granego jeszcze przy specjalnie przygotowanej zasłonie z namalowanym logo zespołu. Nie będę ukrywał, że tej kompozycji z "Songs About Love And Death" słucha mi się najlepiej. Na żywo brzmiała jeszcze lepiej niż w wersji studyjnej. Z resztą podobnie, jak większość zagranych tego dnia kompozycji, co mnie bardzo mile zaskoczyło. Świetnie było usłyszeć tak genialną wersję "Ain't Much Loving", czy "Voodoo Queen". Czarowały też szybkie i porywające zgromadzony w klubie tłum "Nightride" oraz "Better The Devil I Know". Coś wyjątkowego dołożyło się także w przypadku "Cross My Heart And Hope To Die" - Johna Portera zastąpił na moment wspominany Sasha Boole. Wykonanie tego utworu robiło naprawdę dobre wrażenie. Jeszcze przed nim Nergal opowiadał historię kręcenia jego teledysku, co jeszcze bardziej wzmogło więź tworzącą się pomiędzy słuchaczami, a zespołem. Podobnie stało się w przypadku utworu "Magdalene", gdy wokalista Behemotha mówił o jego tekście, na koniec dodając, że tej historii nie chciało opublikować żadne medium. Kontakt z publicznością należałoby tu zaliczyć do ogromnych zalet całego show. Taki pojawił się zwłaszcza w przypadku granych na bis coveru Talking Heads "Psycho Killer" i oryginalnie granego przez Portera z zespołem "Refill". Nergal najpierw przeszedł się pomiędzy widzami z gitarą, a następnie zaliczył crowdsurfing. To tylko podkreśla, jak świetna i niezwykła atmosfera panowała tego wieczoru w Wytwórni.


Me And That Man utwierdziło mnie tym koncertem w przekonaniu, że są brakującym elementem polskiego rynku muzyki. Kawał męskiego, rockowego grania, który ujmuje mnie pod każdym względem. Mam tylko nadzieję, że to nie jednorazowy wyskok obu Panów i, że wkrótce powstanie kolejny album, a co za tym idzie - będzie i kolejna trasa.


niedziela, 8 października 2017

Subiektywniej się nie da: The War On Drugs "A Deeper Understanding"

Miesiąc temu doznałem wielkiego olśnienia w swoim spacerowaniu pomiędzy muzycznymi fascynacjami. Gdzieś przeglądając facebookowy profil bloga Sylwka - Podróże Muzyczne, z którym rozmawiałem w pierwszym odcinku mojej audycji w oczy rzuciła mi się nazwa The War On Drugs, którą znałem już wcześniej, ale jakoś nigdy nie byłem chętny sprawdzić. Tym razem jednak, gdy szukając sierpniowych premier natknąłem się na nich kolejny raz, stwierdziłem, że tym razem trzeba dać im szansę. Po usłyszeniu pierwszych dźwięków utworu “Knocked Down” wiedziałem już, że dawno w życiu nie wybrałem tak dobrze. Chyba lepiej stało się, że dane mi było usłyszeć płytę od razu w całości, a nie pojedyncze kawałki. Do tej pory mogę przez nią brnąć, jak tylko dużo mam czasu. Nie muszę nawet zmieniać piosenek. “A Deeper Understanding” to na to zbyt kompletny album, sprawiający zbyt dużo radości, żeby przejmować się takimi drobnostkami.
 
 
(fot. Pitchfork)

Tracklista:
1. Up All Night
2. Pain
3. Holding On
4. Strangest Thing
5. Knocked Down
6. Nothing to Find
7. Thinking of a Place
8. In Chains
9. Clean Living
10. You Don’t Have to Go

Wieczór, może być późny. Spore słuchawki nauszne. Herbata, okno i padający deszcz. To jest idealna sceneria do słuchania tej płyty. Jeśli akurat nie pada, można też czytać. Byle poczuć się odpowiednio… romantycznie. To takie zapomniane już przez nasze czasy słowo, a jak trafnie opisujące klimat tworzony na swoim najnowszym wydawnictwie przez The War On Drugs. Tego się nawet nie słucha, w tym się po prostu tonie. Od samego początku, od pięknego pianina i dość szybkiego, jak na całą płytę tempa w “Up All Night”. Już tu robi się magicznie, a co powiedzieć o spokojniejszym i bardziej nostalgicznym “Pain”. Gitara w tym utworze mogłaby rozbrzmiewać przez całe moje życie, jest niezwykle urzekająca. Podobnie jak w następnym, najbardziej żywym i pozytywnym “Holding On”, przy którym aż chce się położyć gdzieś daleko od zgiełku całego świata i marzyć. Marzyć o większej ilości tego typu eksperymentów na scenie muzycznej, której przecież nie brakuje odwagi. A jednak tak wspaniałego w swoim rodzaju dzieła jak to od (skład) nie było długo. Kolejny na liście “Strangest Thing” kojący uszy spokojną melodią ma chyba najlepsze na płycie gitarowe solo i doskonale zgrywające się elektroniczny rytm i wstawki. Ustępuje miejsca na krążku “Knocked Down”, czyli utworowi, dzięki któremu wszystko się dla mnie zaczęło. Najbardziej ckliwemu, przypominającemu kołysankę pięknemu odlotowi w inny muzyczny wszechświat. Nie można się w nim jednak zbyt długo zadomawiać, bo kolejna wycieczka to powrót w jaśniejsze barwy tego dzieła. “Nothing To Find” jest bardzo podobny do “Holding On”, ale szybkość zwrotek łączy z genialnym wykorzystaniem harmonijki w instrumentalnej części refrenu. Niespotykane, zapomniane i jakże w tym wszystkim cudowne. 

 Znalezione obrazy dla zapytania war ond rugs 2017
(fot. Starticket)

Tak wymieniając wszystkie utwory po kolei chcę po prostu zaznaczyć, jak ważna w tym albumie jest pełna jego zawartość. Ale jeden utwór muszę wyróżnić - 11-minutowy “Thinking Of A Place”. Każda kompozycja jest tu na swój sposób wyjątkowa, ale ta… Jest najpiękniejszym kwiatem na łące, która wyrosła z tych piosenek. Niezwykłość, gracja, klimat. I ten refren, dający się w tym wszystkim zatracić. Gdy zakończymy ten maraton piękna, zdążymy zakochać się od nowa, tym razem w “In Chains”. Znów wkracza lekkość i świetnie wyważone przejście do wyciszenia na końcówce płyty. Stanowią ją upiększająca to dzieło do granic możliwości, fantastyczna ballada na pianino “Clean Living” oraz pośrodkujące tempo całej płyty “You Don’t Have To Go” z powracając, by pożegnać słuchacza, świetnie wchłaniającą się w ten utwór harmonijką. Chociaż jak sugeruje tytuł ostatniej kompozycji przygody z tym krążkiem wcale nie trzeba kończyć w tym momencie. Wystarczy go, jak to się modnie mówi zapętlić. Ja z szacunku po prostu idę puścić jeszcze raz na wieży. 

Dla “A Deeper Understanding” musi się znaleźć miejsce na półce, najlepiej wyeksponowane. Bo to przykład czegoś, co w rocku zanika. Nie ma już praktycznie w ogóle romantyków, a jeśli to się nie ujawniają. Tym bardziej chwała za to, że są członkowie The War On Drugs. Obrońcy duszy człowieka słuchającego, która cieszy się na każde spotkanie z nimi. Nie wiem jak dotąd mogłem ich pomijać, odrzucać perłę, zamiast niej studiując zawartość czegoś dużo mniej ambitnego. Dla mnie to kandydat do osobistego odkrycia roku. Tej płyty pewnie długo u mnie nic nie przebije, spędzimy ze sobą wiele przepięknych wieczorów, wsłuchując się w jej nadperfekcyjność. 

Znalezione obrazy dla zapytania war on drugs a deeper understanding 
(fot. Billboard)

piątek, 6 października 2017

On Tour: KAMP! na Light Move Festival w Łodzi


Znalezione obrazy dla zapytania light move festival kamp 
(fot. zazyjkultury.pl)

Light Move Festival to wielkie wydarzenie dla łódzkiej społeczności. Tysiące ludzi na ulicach, a zwłaszcza tej najsłynniejszej - Piotrkowskiej, spacerują podziwiając niezwykłe instalacje, pięknie oświetlone budynki, czy specjalne mappingi 3D. W tym roku na Festiwalu Światła znacznie rozszerzono program muzyczny, dzięki czemu znalazło się w nim aż 7 propozycji spędzenia weekendu przy ciekawej atmosferze z fantastycznymi dźwiękami. Zdecydowanie najciekawiej zapowiadał się koncert KAMP! zorganizowany przy współpracy z Red Bullem na Pasażu Schillera. Postanowiłem, więc sprawdzić jak na żywo wygląda zespół, który ostatnio widziałem na żywo 4 lata temu na Mixerze Regionalnym w Atlas Arenie. 

KAMP! to formacja wywodząca się z Łodzi, założona w 2007 roku przez Radosława Krzyżanowskiego, Michała Słodowego oraz Tomasza Szpaderskiego. Ich brzmienie to electro-pop z domieszką inspiracji, czasem brzmieniami nieco bardziej klubowymi, czasem uciekających w stronę indie. Mają niezwykle szeroki zakres inspiracji muzycznych, co widać na obu wydanych do tej pory albumach - debiucie "Kamp!" z 2012 roku i "Ornecie", która powstała 3 lata później. Obecnie zespół nagrywa trzeci krążek, z którego ujawnił już dwa utwory, "Deny" oraz "Turn My Back On You".



Na Festiwalu zwykło padać, ale w sobotę szczęśliwie aura była sprzyjająca dobrej zabawie przy rytmach KAMP!. Zaczęli od bardzo świeżego wejścia z nowym singlem "Deny", który początkowo mnie nie przekonywał, ale w wersji koncertowej zyskał zdecydowanie lepsze brzmienie niż to, które słychać w wydaniu studyjnym. Tak z resztą można chyba powiedzieć o każdym ich utworze. Zwłaszcza o nieco spokojniejszym, ale jakże pięknym "Heats". Nie będę ukrywał, że debiut zespołu to mój ulubiony fragment ich twórczości. Doceniam "Ornetę" i chociażby zagrany w Lodzi "Zandata Mondata", ale zdecydowanie większym uznaniem darzę pierwszą płytę, gdzie znajduje się także mój ulubiony utwór zagrany na Psażu Schillera jako ostatni - Cairo. Poza nim było także genialne "Distance Of The Modern Hearts", który świetnie zgrał się z wplecionym w jego końcówkę wstępem do klasycznego "Breaking A Ghost's Heart" z początków kariery i zelektryzował licznie zgromadzoną publiczność. Podobnie jak chyba najbardziej taneczny tego wieczoru "Melt". Nie zabrakło też choćby instrumentalnego "Early Days" z często odsłuchiwanej przeze mnie EP-ki "Baltimore".

Post udostępniony przez czasnarock (@czasnarock)

KAMP! absolutnie nie zawiódł mnie i po świetnym wrażeniu wywołanym cztery lata wcześniej jeszcze pogłębił moje uwielbienie dla ich formy na żywo. Poza opisywanymi przeze mnie kawałkami z debiutu, zachwyciły mnie ostatnie single i ich brzmienie "live". Trzeba być na tym koncercie, poczuć ich energię wkładaną w sceniczne instrumenty i więź, którą nawiązują z widownią podczas grania. To jeden z tych wczesnojesiennych wieczorów, do których będą lubił wracać jeszcze przez długi czas. Po koncercie nadszedł czas na chwilę spotkania z muzykami i... dobre wieści. Według Tomka (wokalisty) trzeci album jest na dobrej drodze by ukazać się już na początku przyszłego roku. Pozostaje czekać na krążek, dostawę nowych brzmień i kolejną trasę. Po hali i plenerze chyba czas zobaczyć się z zespołem w klubie!


Post udostępniony przez czasnarock (@czasnarock)

Znalezione obrazy dla zapytania light move festival kamp
(fot. facebook.com/kampmusik)