piątek, 31 sierpnia 2018

Błogość w stereo - Tash Sultana „Flow State”

Czekałem na ten moment rok. Chociaż mam świadomość, że jest wiele osób, które trwają przy Tash Sultanie znacznie dłużej, to uczucie jakie mam w sobie słuchając kolejny raz jej debiutanckiego, godzinnego albumu jest czymś niezwykłym. Dotąd niewyobrażalnym, bo pomimo, że znałem 3\4 całej płyty jeszcze przed jej premierą i tak mam ciarki po kolejnych pełnych odsłuchach. Opis „Flow State” to chyba najlepszy sposób w jaki mogę wrócić do pisania na tym blogu. I jednocześnie historia zataczająca pewne koło, bo ostatnim postem z listopada jest przecież wywiad z Tash. I znowu przyciąga mnie tu Ona.

Znalezione obrazy dla zapytania tash sultana flow state

Tracklista:
1. Seed (Intro)
2. Big Smoke
3. Cigarettes (Explict)
4. Murder To The Mind (Album Mix)
5. Seven
6. Salvation (Explict)
7. Pink Moon
8. Mellow Marmalade (Explict)
9. Harvest Love
10. Mystik (Album Mix)
11. Free Mind
12. Blackbird
13. Outro

Mało jest płyt, przy których odsłuchu od pierwszych dźwięków wiesz, że natrafiłeś na artystę odmieniającego oblicze muzyki. W tym przypadku artystkę, która rozpoczynające Seed (Intro)” delikatne poruszanie strun gitary ma wpisane w swój świat. Wkraczam tam, znając Tash Sultanę w paru odsłonach, ale pamiętając o tym, jak lubi zaskakiwać wspaniałościami zachowuję spokój, by dać się zaskoczyć. I tak się dzieje. Jeszcze przed premierą bałem się, że gdy krążek w końcu się ukaże, będę najbardziej zadowolony z tych udostępnionych wcześniej fragmentów. A jest wręcz odwrotnie.

Nie wiem dlaczego, ale po odsłuchu danego krążka lubię sobie ustalić trójki utworów, które później katuję najbardziej. I tak na „Flow State” oczarowały mnie przede wszystkim „Cigarettes” z początkiem pasującym do spokojnego stylu Tash, a później jedną z szybszych i bardziej szalonych solówek wspomaganą wybijanym rytmem, jakie słyszałem; bardzo emocjonalny i monumentalny „Pink Moon”; a także instrumentalny i hipnotyzujący „Seven”, który nadawałby się do soundtracku pasjonującego dokumentu. Poza nimi bardzo doceniam akustyczny i najdłuższy „Blackbird”, ale akurat w tym przypadku utwór znacznie lepiej wypada w wykonaniu na żywo. Singlowe numery, częściowo odświeżone wypadają w całości naprawdę bardzo dobrze, na czele z wydanym jako ostatnim „Free Mind”, który sprawił, że zupełnie nie mogłem się doczekać piątku 31 sierpnia.


Imponuje mi, jak świetnie ułożonym dziełem jest „Flow State”. Duety świetnie uzupełniających się kawałków, czyli wspomniane „Seed (Intro)” oraz „Big Smoke”, czy „Seven” i „Salvation” to zaspokajanie wszelkich potrzeb słuchacza. Można usunąć się z drogi muzyce i pozwolić, żeby płynęła nam przez słuch do myśli i wyzwalała z codziennego świata. A jednocześnie zatapiała w ten stworzony przez Tash. Kto ją zna, wie, że najszczerszy z możliwych. Dozuje tu napięcie, układając ballady nie po sobie, a wkładając pomiędzy nie utwór z luźniejszą kompozycją, stara się jak najbardziej dogodzić odbiorcy, ale też nie burzy swojego schematu. Prowadzi nas przez swój świat w piękny, niemalże doskonały sposób. Sprawia, że odkrywamy muzykę i treść istniejącą już na świecie, ale chyba jeszcze nigdy tak uczuciowo i prawdziwie podaną.

Kiedyś oglądałem, swoją drogą całkiem niezły film „Przeboje i podboje”, który powstał w oparciu o powieść „Wierność w stereo” Nicka Hornby'ego. Niesmowicie podoba mi się jej tytuł i stwierdziłem, że dobrze byłoby kiedyś przerobić go, pisząc tekst o muzyce. Ale taki, który wychodzi mi prosto z serca i w zasadzie pisze się sam. I tak jest właśnie teraz. Dlaczego błogość? To jedyny opisywalny stan, w jakim znajduję się po odsłuchaniu i dostania w ręce fizycznej wersji debiutu Tash. Może jestem w jej kwestii trochę nieobiektywny, ale chyba jestem w stanie sobie ten raz wybaczyć. Nawet nie chcę o tym myśleć, po prostu kolejny raz wciskam „play” i odpływam wraz z Nią.

A na koniec zostawiam sobie tylko apel do polskich agencji koncertowych: szansy na rozpromowanie tej dziewczyny w Polsce nie da się schrzanić. Więc proszę, nie róbcie tego i zaproście ją tu, by mogła nas oczarować na żywo we własnej osobie. Nie pożałujecie.