piątek, 3 listopada 2017

Tash Sultana: Muzyka jest częścią mnie

Znalezione obrazy dla zapytania tash sultana 
(fot. Nothern Transmissions)

To chyba jedno z bardziej wyjątkowych wydarzeń, jakich miałem okazję doświadczyć tworząc tego bloga. Parę tygodni temu, gdy oficjalnie ukazał się soundtrack do gry FIFA 18, odkryłem wraz z Sylwkiem z Podróży Muzycznych muzykę niezwykłej osoby. Talent, żywiołowość, piękne kompozycje, wyjątkowy klimat - taki świat roztacza się dookoła twórczości pochodzącej z Australii, Tash Sultana. Jej utwór "Jungle" podbił serca fanów na całym świecie, kolejne utwory zaczynają nabierać podobnej popularności. Ma za sobą trasę po całym świecie, grając w klubach największych miast obu Ameryk i Europy. Ale przede wszystkim wiele w życiu przeszła i jej historia, nadająca się na niejeden film i niejedną książkę to coś, co warto znać i zrozumieć. Jak uciekła od uzależnienia od narkotyków w nowe, tym razem 100% bardziej pozytywne - granie na kilkunastu wyuczonych przez siebie instrumentach, tworząc fantastyczne brzmienia. Udało mi się zdobyć odpowiedzi na parę pytań w krótkim wywiadzie, którego Tash udzieliła dla mojego bloga, ale to zaledwie cząstka tego, co przekazuje światu na co dzień. Zachęcam więc także do lektury artykułu Sylwka w którym opisuje dotychczasowe losy Tash, a także do zapoznania się szerzej z opowieścią o jej życiu w poniższym materiale od Viceland. Pod nim znajdziecie też parę słów od Tash, które otrzymałem tuż po zakończeniu przez nią światowej trasy koncertowej.


 


Jakub Balcerski: Właśnie wróciłaś do Australii po kilku miesiącach największej trasy w twoim życiu. Jak się w tym momencie czujesz, ostatnie miesiące chyba sporo zmieniły w swoim życiu?

Tash Sultana: Jestem trochę zmęczona, ale za to bardzo szczęśliwa.

JB: Jesteś w stanie myśleć o sobie jako inspiracji dla innych? Twoja historia jest raczej unikalna w dzisiejszych czasach.

TS: Moje utwory to moja wiadomość do całego świata, a słyszeć ludzi  śpiewających moje teksty na koncertach to wyjątkowe doświadczenie. 

JB: Muzyka to dla ciebie zapewne coś więcej niż życie?

TS: To w zasadzie coś, po co się urodziłam. Jest częścią mnie.

JB: Jaki jest teraz twój punkt widzenia na czasy, gdy zaczynałaś, grając na ulicach - zmieniło cię to w jakiś sposób, wytworzyło styl?

TS: Przede wszystkim nauczyło mnie ciężkiej pracy. Nikt z przechodzących nie musi się dla ciebie zatrzymać, musisz sobie na to zapracować.

JB: Przygotowujesz swój pierwszy album - będzie miał podobne brzmienie do EP-ki “Notion” czy planujesz coś odmiennego?

TS: Wydaje mi się, że będzie tam zarówno sporo nieco starszej Tash, jak i zupełnie nowych, ciekawych brzmień.

JB: Twój sposób grania na żywo jest niesamowity. Zastanawiam się, czy musisz to jakiś ćwiczyć przed trasą czy wychodzi to naturalnie po nakładaniu na siebie wszystkich partii piosenek przy nagrywaniu?

TS: Jeśli akurat nie gram koncertu, zazwyczaj jammuję. Raczej nie przygotowuję się w jakiś specjalny sposób, po prostu robię to co umiem najlepiej, jak mogę.

JB: Za chwilę zagrasz parę halowych koncertów w Australii i dużych festiwali. Czego możemy oczekiwać później?

TS: Zdecydowanie większych i jeszcze lepszych koncertów. 








środa, 11 października 2017

On Tour: Me And That Man w łódzkiej Wytwórni


Znalezione obrazy dla zapytania me and that man wytwórnia

 Zespół Me And That Man to prawdopodobnie jedno z większych muzycznych odkryć na naszym muzycznym rynku tego roku. Niezwykły duet dwóch fantastycznych twórców rocka - Johna Portera i Adama "Nergala" Darskiego. Fenomenalne, ciężkie brzmienie. Charyzma, dużo brudnych gitar. Na to właśnie liczyłem podążając w tę sobotę do łódzkiej Wytwórni. A dostałem dużo więcej niż oczekiwałem.


Na początek wieczoru dostaliśmy dwa świetne supporty. Pierwszy z nich Sasha Boole to ukraiński twórca, tworzący głównie w klimatach folkowo-akustycznych. Świetnie łączyło to się z tematyką jego utworów, które zainspirowane były głównie własnymi przeżyciami w jego kraju. Mimo, że dotarłem dopiero na końcówkę jego setu, stwierdziłem, że słucha się go niezwykle przyjemnie i z pewnością wrócę do jego kompozycji. W nieco innym kierunku od niego idzie drugi z supportów - grupa Fertile Hump, która aż kipiała energią na scenie. Ich debiutancki album "Dead Heart" to głównie szybkie, melodyjne i gitarowe utwory i tak brzmieli także w Wytwórni. Wyjątkowo dobrze ogląda się na scenie i słucha zgrywanie się wokalno-gitarowej pary Tomek-Magda. Stanowili wyjątkowo udaną przystawkę do dania głównego wieczoru.





Me And That Man weszli na scenę przy "Man With A Harmonica" Ennio Morricone idealnie wprowadzających publikę w klimat, jaki przeważał przez cały ich koncert. Rozpoczęli od "My Church Is Black" granego jeszcze przy specjalnie przygotowanej zasłonie z namalowanym logo zespołu. Nie będę ukrywał, że tej kompozycji z "Songs About Love And Death" słucha mi się najlepiej. Na żywo brzmiała jeszcze lepiej niż w wersji studyjnej. Z resztą podobnie, jak większość zagranych tego dnia kompozycji, co mnie bardzo mile zaskoczyło. Świetnie było usłyszeć tak genialną wersję "Ain't Much Loving", czy "Voodoo Queen". Czarowały też szybkie i porywające zgromadzony w klubie tłum "Nightride" oraz "Better The Devil I Know". Coś wyjątkowego dołożyło się także w przypadku "Cross My Heart And Hope To Die" - Johna Portera zastąpił na moment wspominany Sasha Boole. Wykonanie tego utworu robiło naprawdę dobre wrażenie. Jeszcze przed nim Nergal opowiadał historię kręcenia jego teledysku, co jeszcze bardziej wzmogło więź tworzącą się pomiędzy słuchaczami, a zespołem. Podobnie stało się w przypadku utworu "Magdalene", gdy wokalista Behemotha mówił o jego tekście, na koniec dodając, że tej historii nie chciało opublikować żadne medium. Kontakt z publicznością należałoby tu zaliczyć do ogromnych zalet całego show. Taki pojawił się zwłaszcza w przypadku granych na bis coveru Talking Heads "Psycho Killer" i oryginalnie granego przez Portera z zespołem "Refill". Nergal najpierw przeszedł się pomiędzy widzami z gitarą, a następnie zaliczył crowdsurfing. To tylko podkreśla, jak świetna i niezwykła atmosfera panowała tego wieczoru w Wytwórni.


Me And That Man utwierdziło mnie tym koncertem w przekonaniu, że są brakującym elementem polskiego rynku muzyki. Kawał męskiego, rockowego grania, który ujmuje mnie pod każdym względem. Mam tylko nadzieję, że to nie jednorazowy wyskok obu Panów i, że wkrótce powstanie kolejny album, a co za tym idzie - będzie i kolejna trasa.


niedziela, 8 października 2017

Subiektywniej się nie da: The War On Drugs "A Deeper Understanding"

Miesiąc temu doznałem wielkiego olśnienia w swoim spacerowaniu pomiędzy muzycznymi fascynacjami. Gdzieś przeglądając facebookowy profil bloga Sylwka - Podróże Muzyczne, z którym rozmawiałem w pierwszym odcinku mojej audycji w oczy rzuciła mi się nazwa The War On Drugs, którą znałem już wcześniej, ale jakoś nigdy nie byłem chętny sprawdzić. Tym razem jednak, gdy szukając sierpniowych premier natknąłem się na nich kolejny raz, stwierdziłem, że tym razem trzeba dać im szansę. Po usłyszeniu pierwszych dźwięków utworu “Knocked Down” wiedziałem już, że dawno w życiu nie wybrałem tak dobrze. Chyba lepiej stało się, że dane mi było usłyszeć płytę od razu w całości, a nie pojedyncze kawałki. Do tej pory mogę przez nią brnąć, jak tylko dużo mam czasu. Nie muszę nawet zmieniać piosenek. “A Deeper Understanding” to na to zbyt kompletny album, sprawiający zbyt dużo radości, żeby przejmować się takimi drobnostkami.
 
 
(fot. Pitchfork)

Tracklista:
1. Up All Night
2. Pain
3. Holding On
4. Strangest Thing
5. Knocked Down
6. Nothing to Find
7. Thinking of a Place
8. In Chains
9. Clean Living
10. You Don’t Have to Go

Wieczór, może być późny. Spore słuchawki nauszne. Herbata, okno i padający deszcz. To jest idealna sceneria do słuchania tej płyty. Jeśli akurat nie pada, można też czytać. Byle poczuć się odpowiednio… romantycznie. To takie zapomniane już przez nasze czasy słowo, a jak trafnie opisujące klimat tworzony na swoim najnowszym wydawnictwie przez The War On Drugs. Tego się nawet nie słucha, w tym się po prostu tonie. Od samego początku, od pięknego pianina i dość szybkiego, jak na całą płytę tempa w “Up All Night”. Już tu robi się magicznie, a co powiedzieć o spokojniejszym i bardziej nostalgicznym “Pain”. Gitara w tym utworze mogłaby rozbrzmiewać przez całe moje życie, jest niezwykle urzekająca. Podobnie jak w następnym, najbardziej żywym i pozytywnym “Holding On”, przy którym aż chce się położyć gdzieś daleko od zgiełku całego świata i marzyć. Marzyć o większej ilości tego typu eksperymentów na scenie muzycznej, której przecież nie brakuje odwagi. A jednak tak wspaniałego w swoim rodzaju dzieła jak to od (skład) nie było długo. Kolejny na liście “Strangest Thing” kojący uszy spokojną melodią ma chyba najlepsze na płycie gitarowe solo i doskonale zgrywające się elektroniczny rytm i wstawki. Ustępuje miejsca na krążku “Knocked Down”, czyli utworowi, dzięki któremu wszystko się dla mnie zaczęło. Najbardziej ckliwemu, przypominającemu kołysankę pięknemu odlotowi w inny muzyczny wszechświat. Nie można się w nim jednak zbyt długo zadomawiać, bo kolejna wycieczka to powrót w jaśniejsze barwy tego dzieła. “Nothing To Find” jest bardzo podobny do “Holding On”, ale szybkość zwrotek łączy z genialnym wykorzystaniem harmonijki w instrumentalnej części refrenu. Niespotykane, zapomniane i jakże w tym wszystkim cudowne. 

 Znalezione obrazy dla zapytania war ond rugs 2017
(fot. Starticket)

Tak wymieniając wszystkie utwory po kolei chcę po prostu zaznaczyć, jak ważna w tym albumie jest pełna jego zawartość. Ale jeden utwór muszę wyróżnić - 11-minutowy “Thinking Of A Place”. Każda kompozycja jest tu na swój sposób wyjątkowa, ale ta… Jest najpiękniejszym kwiatem na łące, która wyrosła z tych piosenek. Niezwykłość, gracja, klimat. I ten refren, dający się w tym wszystkim zatracić. Gdy zakończymy ten maraton piękna, zdążymy zakochać się od nowa, tym razem w “In Chains”. Znów wkracza lekkość i świetnie wyważone przejście do wyciszenia na końcówce płyty. Stanowią ją upiększająca to dzieło do granic możliwości, fantastyczna ballada na pianino “Clean Living” oraz pośrodkujące tempo całej płyty “You Don’t Have To Go” z powracając, by pożegnać słuchacza, świetnie wchłaniającą się w ten utwór harmonijką. Chociaż jak sugeruje tytuł ostatniej kompozycji przygody z tym krążkiem wcale nie trzeba kończyć w tym momencie. Wystarczy go, jak to się modnie mówi zapętlić. Ja z szacunku po prostu idę puścić jeszcze raz na wieży. 

Dla “A Deeper Understanding” musi się znaleźć miejsce na półce, najlepiej wyeksponowane. Bo to przykład czegoś, co w rocku zanika. Nie ma już praktycznie w ogóle romantyków, a jeśli to się nie ujawniają. Tym bardziej chwała za to, że są członkowie The War On Drugs. Obrońcy duszy człowieka słuchającego, która cieszy się na każde spotkanie z nimi. Nie wiem jak dotąd mogłem ich pomijać, odrzucać perłę, zamiast niej studiując zawartość czegoś dużo mniej ambitnego. Dla mnie to kandydat do osobistego odkrycia roku. Tej płyty pewnie długo u mnie nic nie przebije, spędzimy ze sobą wiele przepięknych wieczorów, wsłuchując się w jej nadperfekcyjność. 

Znalezione obrazy dla zapytania war on drugs a deeper understanding 
(fot. Billboard)

piątek, 6 października 2017

On Tour: KAMP! na Light Move Festival w Łodzi


Znalezione obrazy dla zapytania light move festival kamp 
(fot. zazyjkultury.pl)

Light Move Festival to wielkie wydarzenie dla łódzkiej społeczności. Tysiące ludzi na ulicach, a zwłaszcza tej najsłynniejszej - Piotrkowskiej, spacerują podziwiając niezwykłe instalacje, pięknie oświetlone budynki, czy specjalne mappingi 3D. W tym roku na Festiwalu Światła znacznie rozszerzono program muzyczny, dzięki czemu znalazło się w nim aż 7 propozycji spędzenia weekendu przy ciekawej atmosferze z fantastycznymi dźwiękami. Zdecydowanie najciekawiej zapowiadał się koncert KAMP! zorganizowany przy współpracy z Red Bullem na Pasażu Schillera. Postanowiłem, więc sprawdzić jak na żywo wygląda zespół, który ostatnio widziałem na żywo 4 lata temu na Mixerze Regionalnym w Atlas Arenie. 

KAMP! to formacja wywodząca się z Łodzi, założona w 2007 roku przez Radosława Krzyżanowskiego, Michała Słodowego oraz Tomasza Szpaderskiego. Ich brzmienie to electro-pop z domieszką inspiracji, czasem brzmieniami nieco bardziej klubowymi, czasem uciekających w stronę indie. Mają niezwykle szeroki zakres inspiracji muzycznych, co widać na obu wydanych do tej pory albumach - debiucie "Kamp!" z 2012 roku i "Ornecie", która powstała 3 lata później. Obecnie zespół nagrywa trzeci krążek, z którego ujawnił już dwa utwory, "Deny" oraz "Turn My Back On You".



Na Festiwalu zwykło padać, ale w sobotę szczęśliwie aura była sprzyjająca dobrej zabawie przy rytmach KAMP!. Zaczęli od bardzo świeżego wejścia z nowym singlem "Deny", który początkowo mnie nie przekonywał, ale w wersji koncertowej zyskał zdecydowanie lepsze brzmienie niż to, które słychać w wydaniu studyjnym. Tak z resztą można chyba powiedzieć o każdym ich utworze. Zwłaszcza o nieco spokojniejszym, ale jakże pięknym "Heats". Nie będę ukrywał, że debiut zespołu to mój ulubiony fragment ich twórczości. Doceniam "Ornetę" i chociażby zagrany w Lodzi "Zandata Mondata", ale zdecydowanie większym uznaniem darzę pierwszą płytę, gdzie znajduje się także mój ulubiony utwór zagrany na Psażu Schillera jako ostatni - Cairo. Poza nim było także genialne "Distance Of The Modern Hearts", który świetnie zgrał się z wplecionym w jego końcówkę wstępem do klasycznego "Breaking A Ghost's Heart" z początków kariery i zelektryzował licznie zgromadzoną publiczność. Podobnie jak chyba najbardziej taneczny tego wieczoru "Melt". Nie zabrakło też choćby instrumentalnego "Early Days" z często odsłuchiwanej przeze mnie EP-ki "Baltimore".

Post udostępniony przez czasnarock (@czasnarock)

KAMP! absolutnie nie zawiódł mnie i po świetnym wrażeniu wywołanym cztery lata wcześniej jeszcze pogłębił moje uwielbienie dla ich formy na żywo. Poza opisywanymi przeze mnie kawałkami z debiutu, zachwyciły mnie ostatnie single i ich brzmienie "live". Trzeba być na tym koncercie, poczuć ich energię wkładaną w sceniczne instrumenty i więź, którą nawiązują z widownią podczas grania. To jeden z tych wczesnojesiennych wieczorów, do których będą lubił wracać jeszcze przez długi czas. Po koncercie nadszedł czas na chwilę spotkania z muzykami i... dobre wieści. Według Tomka (wokalisty) trzeci album jest na dobrej drodze by ukazać się już na początku przyszłego roku. Pozostaje czekać na krążek, dostawę nowych brzmień i kolejną trasę. Po hali i plenerze chyba czas zobaczyć się z zespołem w klubie!


Post udostępniony przez czasnarock (@czasnarock)

Znalezione obrazy dla zapytania light move festival kamp
(fot. facebook.com/kampmusik)

sobota, 30 września 2017

CZAS NA ROCK #2: Podsumowanie sierpnia 2017 - zasłuchując się w premierach, krytykując ceny i wspominając lato


Drugi odcinek audycji przynosi kolejne ciekawe tematy do dyskusji. Jakub Balcerski (CZAS NA ROCK) ponownie wspólnie z Sylwestrem Zarębskim (Podróże Muzyczne) analizują potencjał premier (m.in. Queens Of The Stone Age i The War On Drugs), rozmawiają o zakończonym dopiero co koncertowym lecie i przewidują swoich faworytów wśród jesiennych premier.

Gość: Sylwester Zarębski (Podróże Muzyczne)

Przegląd Płyt i Singli:
płyty - Queens Of The Stone Age "Villains"; The War On Drugs "A Deeper Understanding"; PVRIS "All We Know Of Heaven, All We Need Of Hell"
single - Foo Fighters "The Sky Is A Neighbourhood"; Liam Gallagher "For What It's Worth"

Tematy:
Ceny płyt - jak dominują upadek ich kupowania?
Zapowiedź płytowej jesieni i dokończenie koncertowego lata.

wtorek, 5 września 2017

CZAS NA ROCK #1: Podsumowanie lipca 2017 - gdzie podąża Coldplay, świetny Open'er i RIP Chester Bennington


W pierwszym wydaniu audycji Jakub Balcerski (CZAS NA ROCK) wspólnie z Sylwestrem Zarębskim (Podróże Muzyczne) zastanawiają się nad oceną lipcowych premier (m.in. Coldplay oraz Arcade Fire), rozmawiają o doświadczeniach z Open'era oraz rozmyślają nad tematem samobójstwa Chestera Benningtona w kontekście ostatniej twórczości Linkin Park.

Gość:
Sylwester Zarębski (Podróże Muzyczne)

Przegląd Płyt i Singli:
płyty - Arcade Fire "Everything Now"; Coldplay "Kaleidoscope EP"; Foster The People "Sacred Hearts Club"
single - Nothing But Thieves "Sorry"; Stereophonics "All In One Night"

Tematy :
- Open'er Festival 2017
- Samobójstwo Chestera Benningtona





czwartek, 17 sierpnia 2017

Subiektywniej się nie da : Coldplay "Kaleidoscope EP"

Coldplay to w tym momencie jedna z największych światowych marek w muzyce, co sprawia że z każdym ich wydawnictwem należy się liczyć. Nawet mniejszymi, do których zaliczymy nową EP-kę zespołu - "Kaleidoscope". Ten rodzaj publikacji kieruje nas raczej ku myśleniu, że grupa chce się oddać jakimś eksperymentom i wypróbować nowe rozwiązania w swoich kompozycjach. Chris Martin starał się jednak przekonać fanów, że to tylko odrzuty pozostałe z sesji nagraniowych do albumu "A Head Full Of Dreams". Po kilkunastu przesłuchaniach całości nadal nie mogę mu uwierzyć.

(fot. coldplay.com)

Tracklista :
1. All I Can Think About Is You
2. Miracles (Something Special)
3. A L I E N S
4. Something Just Like This (Tokyo Remix)
5. Hypnotised (EP Mix)


Pierwszym, co przychodzi na myśl po wysłuchaniu każdego z utworów znajdujących się na EP-ce to stwierdzenie, że zupełnie do siebie nie pasują. Fani zaczęli już nawet przypisywać je do dyskografii Coldplay. To nawet dobry pomysł, żeby opisać je w recenzji. Pierwszy z nich - "All I Can Think About Is You" przypomina mi nieco "A Rush Of Blood To the Head" z domieszką "X&Y". Kapitalnie zbudowane jest tu napięcie, a dodatkowo samo brzmienie basu z początku piosenki doskonale do niej pasuje. To dla mnie zdecydowany kandydat do najlepszej z 5 kompozycji zamieszczonych na "Kaleidoscope EP". Drugi nadchodzi zgodnie z kolejnością. "Miracles (Someone Special)" to z pewnością popularny wybór wśród sympatyków grupy, ale ja muszę przyznać im rację. Ma świetny tekst opowiadający o marzeniach, byciu "kimś wyjątkowym" w swoim życiu, a do tego świetnie łączy to z niezwykle budującym brzmieniem - zarówno w partii zespołu, jak i współpracujących przy powstawaniu kawałka skrzypka Davide Rossiego oraz rapera Big Seana. Tu chyba najbardziej udziela się "Viva La Vida".

Znalezione obrazy dla zapytania coldplay kaleidoscope ep 
(Rolling Stone)

Przy kolejnym utworze mam najwięcej problemów z dobraniem odpowiedniego albumu z przeszłości zespołu. "A L I E N S" wyląduje chyba jednak przy szufladzie z wspominanym już "X&Y. Choć przy tym nagraniu ciężko skupić się na warstwie muzycznej, gdy Chris Martin wyśpiewuje słowa o wielkiej wadze w kontekście problemu migracyjnego, ukrytego niezwykle sprawnie za pomocą porównania do przygód obcych. Mocno działa to na wyobraźnię i być może dlatego sprawia, że dla mnie samo brzmienie utworu wyjątkowo szczególne się nie wydaje. Jako czwarta na tej mini-płycie widnieje kolaboracja z The Chainsmokers, chyba najbardziej znana spośród wszystkich zamieszczonych na niej utworów - "Something Just Like This". Z komercyjnym powodzeniem mógłby zająć miejsce na ostatniej propozycji "zimnogrających". Co ciekawe występuje tu w remixie dodającym jej elementy z wykonania jej w Tokyo podczas światowej trasy Coldplay, co jak dla mnie dodaje temu utworowi praktycznie dwa razy tyle, co uzyskujemy w studyjnej wersji. Na żywo jest skoczny, bombastyczny, ale raczej w dobrym tego słowa znaczeniu. Ujmuje sobie sztuczności i nie dusi się już tak, jak na albumie duetu amerykańskich DJ-ów.

Znalezione obrazy dla zapytania coldplay kaleidoscope ep 
(NME.com)

Na sam koniec zostaje jeszcze ballada "Hypnotised" świetnie i bardzo wzruszająco łącząca cukierkowość "Ghost Stories" z spokojnym i ckliwym pianinem rodem z "Parachutes".
Cała EP-ka została wykonana w sposób pasujący do podobnych wydawnictw - sporo eksperymentów, które moim zdaniem mogłyby spokojnie zamienić się miejscami z niektórymi kompozycjami z "A Head Full Of Dreams". Skoro to są odrzuty to trzeba przyznać, że wyszły im zupełnie odmiennie niż w przypadku albumu "Ghost Stories", gdzie wyraźnie czuć różnicę pomiędzy b-side'ami, a utworami, które finalnie weszły w skład całego albumu. Osobiście bardziej niż "Kaleidoscope EP" nie mogę się doczekać nowego koncertowego albumu grupy, który nieoficjalnie zapowiedziany został przez zespół na listopad tego roku. Co nie oznacza, że nie będę do tych kompozycji wracał. Tylko właśnie - bardziej do poszczególnych nagrań, niż całości.

Subiektywniej się nie da : Everything Everything "A Fever Dream"

Everything Everything to brytyjski kwartet, który jest dla mnie jednym z bardziej kreatywnych i ciekawych projektów w muzyce. Od debiutu "Man Alive" na każdym krążku próbują coś zmienić, wyszukać czasem nawet detali, które sprawiają że ich brzmienie jest wyjątkowe. "A Fever Dream" to ich czwarte dzieło, na którym dokładają kolejne elementy do swojego bogatego repertuaru. 

A Fever Dream - Everything Everything 
(fot. empik.com)
Tracklista :
1. Night of the Long Knives
2. Can't Do
3. Desire
4. Big Game
5. Good Shot, Good Soldier
6. Run the Numbers
7. Put Me Together
8. A Fever Dream
9. Ivory Tower
10. New Deep
11. White Whale

Jak zapowiadali, tak zrobili. Nagrali album składający się z 11 kawałków będących ich odpowiedzią na brexit. Koncepcja ciekawa, warstwa muzyczna z pewnością nie mniej interesująca, zwłaszcza jeśli idzie o muzyczne eksperymenty. Najbardziej odznaczają się w najlepszym według mnie utworze całej układanki - tytułowym, prawie 6-minutowym elektronicznym arcydziele. Chóralne głosy słyszalne we fragmentach tego cuda przywołują anielskie orszaki rodem z kościelnych chorałów i świetnie odnoszą się przy tym wszystkim do całości utworu, dodając mu sporo złożoności. Pianino na początku, łącząc się z wcześniej wymienianą elektroniką i tymi głosami, fantastycznie oddają klimat piosenki. Dodając do tego także genialne wprowadzenie zapewnione przez krótki, ale ckliwy i lekki "Put Me Together" uzyskujemy niezwykły moment uniesienia dla słuchacza. 

Znalezione obrazy dla zapytania a fever dream 
(fot. DIY Magazine)

To dla mnie zupełna nowość, bo o ile z ambitnymi treściami i nie do końca typowymi dla uprawianego gatunku dziełami u Everything Everything się spotykałem, to królowała tu jednak przebojowość i szybkość przekazu. To pierwsze odnajdziemy na pewno w singlowym "Desire", który dla mnie mógłby zostać utworem o najbardziej pozytywnie nastrajającym brzmieniu tego lata oraz "Run The Numbers", który ma niezwykle chwytliwy refren, który niemalże wybucha słuchaczowi w uszach, jak i w reszcie uwidocznioną sporą głębię w niemalże każdym dźwięku gitary. Drugi element, czyli szybsze tempo i dynamikę znajdziemy w drugim z reprezentujących wydawnictwo dla radia "Can't Do". Gdyby nie mocny rytm klawiszowy, za którym na poprzednich albumach panowie jakoś specjalnie nie przepadali, powiedziałbym, że to idealny przykład typowego utworu dla tej grupy. Płyta przyśpiesza jeszcze pod numerem 9, gdy po zamyśleniu związanym z dwoma pierwszymi opisywanymi przeze mnie tu nagraniami następuje wyjątkowo trafne ze swoim tekstem "Ivory Tower". 

Znalezione obrazy dla zapytania a fever dream everything 
(fot. Nothern Transmissions)

Reszta utworów utrzymuje poziom pozostałych, chociaż odnajduję w nich niewielkie niedociągnięcia - gdzieniegdzie trochę przesady w kombinowaniu czy moment wyciszenia, gdzie nadawałoby się wcisnąć nieco żywszych rytmów. I tak dla zespołu jestem pełen podziwu i zadowolenia, że nie rezygnują ze swoich pomysłów i wciąż rozwijają i tak świetne już brzmienie. Fajnie tak trwać przy nich, podczas gdy niektórych nudziło już to co prezentowali na "Arc". Dla mnie Everything Everything nigdy nie był nudny, a raczej przeciwnie - zawsze wyglądał na inny, zaciekawiający kwartet. Przy "A Fever Dream" ta sytuacja w ogóle nie ulega zmianie.

piątek, 28 lipca 2017

Off Air : Chester Bennington - cisza, która wrzeszczy


Znalezione obrazy dla zapytania chester bennington
fot. Wikipedia Commons

Szok, jaki wywołała śmierć Chestera Benningtona wśród fanów na całym świecie, wydaje się zupełnie uzasadniony. Teraz, po fakcie wszystko układa się w obrazek człowieka zagubionego w sytuacji w jakiej się znalazł, ale wcześniej? Niezwykle silna i wyrazista postać, która przeszła w swoim życiu dużo więcej niż zwyczajni ludzie. W momencie, gdy wydawało się, że pokonał wszystkie przeciwności i znalazł się na prostej pokazał nam coś zupełnie innego. Jego droga najzwyczajniej w świecie dobiegła końca. 

Poruszam ten temat, bo czuję, że muszę coś napisać. Jak pewnie wielu fanów, bo takim mogę się nazwać po 5-6 latach aktywnego śledzenia poczynań Linkin Park. Faktycznie, nie zaczynałem od "Hybrid Theory" i pewnie mam nieco inne doświadczenia z zespołem niż większość jego sympatyków, ale śmierć jej wokalisty uderzyła we mnie równie mocno. Wciąż ciężko przechodzi mi to przez myśli, ale gdy prześledzi się ostatnie dokonania LP i słowa Chestera, coraz łatwiej przychodzi zrozumieć, co się stało i jakie miało podłoże.

W sieci coraz częściej udostępniane są dwa spore wywiady, których muzyk udzielił Bild Musik oraz stacji 102.7 KIISFM. Pomijając filmy na YouTube z tytułem "CHESTER BENNINGTON LAST INTERVIEW", które są po prostu clickbaitem warto się wsłuchać w to co mówi. Obie rozmowy nie miały być raczej zdominowane przez temat jego życia i depresji, ale uwidocznił w nich sporo z tego, jak obecnie wygląda jego psychika. W pierwszym z nich opowiada o uczuciu odrzucenia kompletnie wszystkiego i wszystkich od siebie i wspomina, że w rozmowie z jego terapeutą przyznał nawet, że gdy ten zapytał go, czy nie chce już być żywą istotą odpowiedział, że to dokładnie stan, którego by chciał. W tym momencie Mike zaczyna się śmiać. Chester milczy chwilę i do niego dołącza, ale wygląda to jakby kolega z zespołu zauważył u przyjaciela to jak bardzo zatraca się w mówieniu o swoich problemach. Chwilę później wypowiada się długo o tym, jak ważną rolę w zespole odgrywa Bennington.
W drugim, samotnym wywiadzie wokalista mówi o tym stanie jeszcze więcej. Odnosi swoje uczucia do tekstów z albumu "One More Light", do których były inspiracją. Dla mnie jednak najważniejszym zdaniem w kontekście całości i wydarzeń z zeszłego tygodnia, jest to gdy mówi o przebywaniu samemu. Twierdzi, że nie może zbyt długo zostawać daleko od swoich znajomych, rodziny czy członków zespołu. To pokrywa się z okresem, w którym Chester popełnił samobójstwo. Zespół miał akurat przerwę w trasie, a Chester przebywał w swojej prywatnej rezydencji, odpoczywając. Dokładając do tego wpływ jaki miała na niego śmierć przyjaciela Chrisa Cornella (Nie chodzi mi juz nawet o to, że data jego śmierci to także rocznica urodzin członka Soundgarden, wszystko mi jedno czy ktoś to łączy czy nie. Bardziej chodzi mi o samą ich więź i to, jak Chester czuł się po tym wydarzeniu. To najprościej sprawdzić podczas wykonania "One More Light" w programie Jimmy'ego Kimmela, gdy zadedykowali ją zmarłemu muzykowi.) uzyskujemy pełny obraz człowieka, który nie daje sobie rady z odpędzaniem się od złych myśli.

Tym tekstem nie chcę nikogo obwiniać, czy rozliczać. Chcę tylko nakreślić obraz Chestera, takiego jakim był w ostatnich miesiącach. Bardzo dużo słuchałem nowego albumu, na którym podobne przesłania jak te wspomniane wcześniej w tekście można znaleźć bez wysiłku. Mi ta pomogła się odprężyć w wielu sytuacjach, pomyśleć o wielu sytuacjach na chłodno. I nie chodzi mi tu tylko o utwór "Heavy", który wszyscy już pewnie zdążyli zrozumieć i skrytykować. "Nobody Can Save Me", "Good Goodbye" z niezwykle wymowną sceną w teledysku czy utwór tytułowy będący podsumowaniem wszystkiego i niezwykłą balladą na temat utraty kogoś ważnego. Tego utworu słucham ostatnio najczęściej. Jest najpiękniejszy na całej płycie, jego tekst i lekkość jest niezwykły. Po śmierci Chestera dla mnie tę lekkość niestety utracił i stał się niemalże tak gorzki do wysłuchania jak do zaśpiewania dla wokalisty LP po śmierci Chrisa Cornella. Niezwykle szanowałem osobę, jak i talent Chestera. Wydaje mi się, że ocenianie go na podstawie tego, że miał kiedyś kłopoty z narkotykami i alkoholem zerojedynkowo nie jest w porządku. Bo gdy zagłębimy się nieco w jego problemy widać, że pochłonęło go coś zupełnie innego. Depresja to potężna choroba, która pochłonęła miliony ludzi na całym świecie, wiele także ze świata muzycznego. Nie każdy umie sobie z nią poradzić, a Chester wydaje się być osobą, która niestety tę być może najważniejszą walkę w życiu przegrała. Zostanie jednak zapamiętany jako legenda, zwłaszcza poprzez to, co reprezentował własną twórczością. I tak silnego jak podczas przedstawiania jej na żywo chciałbym go zapamiętać.


środa, 26 lipca 2017

CZAS NA ROCK - zaczynamy od nowa



Od założenia bloga CZAS NA ROCK minęło już 5 lat. Będąc zupełnie szczerym przez ostatnie 2 lata nie miałem zupełnie czasu, żeby go tworzyć. Co nie znaczy, że nie miałem chęci. Ostatecznie poczucie braku ukochanego tematu do pisania sprawiła, że wróciłem w te kąty i spróbuję przezwyciężyć wszelkie niedogodności stojące na drodze regularnego zamieszczania tu tekstów... i nie tylko. Ale o tym, co ulegnie zmianie dopiero za chwilę. 

Przede wszystkim chciałem zaznaczyć, że niezwykle dziękuję tym, którzy śledzili bloga "w poprzednim wcieleniu". Posty wyświetliliście ponad 75 000 razy, co jest dla mnie niewyobrażalną liczbą i myślenie o tym sprawia mi niezwykłą przyjemność. Usunąłem jednak wszystkie poprzednie posty. Z paru powodów. Przede wszystkim chciałbym zostawić rozdział tworzenia tego bloga we wcześniejszych latach za sobą. Teraz jestem zupełnie inną osobą, kompletnie inaczej patrzącą na muzykę. Moje gusta w większości się nie zmieniły, ale odczucia co do poszczególnych płyt, utworów czy wręcz zjawisk w środowisku muzycznym jak najbardziej.

Co konkretnie zmieni się na blogu? Tematycznie pozostaje w ramach muzyki rockowej, nie zmienia też nazwy. Ale posty będą się pojawiać w sposób nieco bardziej uporządkowany, regularny. Stworzyłem sobie pewne ramy, dzięki którym będę mógł tworzyć artykuły, recenzje i zwyczajne "notki" nieco luźniej i prościej. Oto pełna lista rodzajów postów, które będą się tu pojawiać : 

"Subiektywniej się nie da" - cykl recenzji najnowszych płyt.
"Z sentymentu" - cykl recenzji starszych płyt, do których lubię wracać.
"Dźwięki pomiędzy stronami" - recenzje książek o tematyce muzycznej.
"10xplay" - tworzone przeze mnie playlisty.
"On Tour" - cykl o koncertach, w których uczestniczyłem.
"Młodzieńcza fantazja" - cykl o muzycznych odkryciach.
"Off Air" - teksty ogólnomuzyczne, przemyślenia.

Poza tekstami wraz ze wznowieniem bloga pojawia się forma, którą zawsze chciałem uprawiać w ramach wypowiadania się na temat muzyki - audycja w formie podcastu. Jej nazwa to po prostu CZAS NA ROCK, będzie zamieszczana prawdopodobnie w serwisie Mixcloud. Planuję nagrywać ją co miesiąc, zobaczymy czy uda mi się to utrzymać. Co będzie zawierać? W sporym skrócie miałaby wyglądać tak :
  1. Wstęp (5 minut; wprowadzenie do wydania i zapowiedź programu audycji)
  2. PPiS - Przegląd Płyt i Singli (5 minut, opis i fragmenty 3 płyt oraz 3 singli wybranych każdego miesiąca)
  3. Rozmowa (20-30 minut, rozmowa o rozmaitych tematach z zaproszonym gościem ze sfery muzycznej)
  4. Temat wydania (10 minut, opis wybranego wydarzenia, płyty, festiwalu, koncertu itp. z ostatniego miesiąca)
  5. Zakończenie (5 minut, omówienie obecnego i kolejnego wydania audycji + podanie interesujących premier na nadchodzący miesiąc)
 Postaram się ten plan wypełnić w jak największej części. Mam nadzieję, że nawiąże się z tego jeszcze większa muzyczna przygoda niż wcześniej. Nie ma więc na co czekać, odświeżony CZAS NA ROCK staruje już teraz!